czwartek, 24 czerwca 2010

Nazywam się Stefan. Kot Stefan.

My name's Stefan. Kot Stefan.
My name's Stefan. Kot Stefan., originally uploaded by Hodowca.
Pusty namiot bezcieniowy generuje kota. Podobnie jak każde puste pudełko czy pusta torba. Nie pozostaje nic innego, jak wcisnąć spust... migawki :-)

Czyżby Stefan wzorował się na tym?

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Zdjęcie numer jeden

Parents
Parents, originally uploaded by Hodowca.
Dzisiejsze zdjęcie jest ważne dla mnie z prostej przyczyny: jest to (najprawdopodobniej) pierwsza fotografia, jaką zrobiłem w życiu. Było to latem 1980 roku, podczas wakacji w Świnoujściu. Na zdjęciu są moi rodzice i kawałek dość charakterystycznej rzeźby parkowej, zwanej pieszczotliwie Telesforem.

Dosyć mgliście pamiętam sam moment powstania tej fotografii. Miałem wtedy cztery lata i chyba bardziej od aparatu interesował mnie ten kamienny bazyliszek. Pamiętam, że chciałem sam na niego wejść. Ale tata dał mi aparat do ręki i usiadł z mamą do portretu. Czy obudził wtedy we mnie pasję do fotografii? Nie wiem. Nie jestem dobry w portretach :-)

A zdjęcie pojawia się dzisiaj nieprzypadkowo. Dedykuję je moim rodzicom, w dniu ich trzydziestej piątej rocznicy ślubu. Wszystkiego najlepszego!

sobota, 19 czerwca 2010

Uroczysko

dawn
dawn, originally uploaded by Hodowca.
Czasem trzeba wstać przed czwartą rano, przedzierać się przez krzaki i zarośla, zamoczyć sobie buty i spodnie, oraz zostać pogryzionym przez wściekłe komary. Do tego dzień wcześniej dusząc się trzysta kilometrów w nieklimatyzowanym i nieprzewietrzalnym pociągu osobowym.

Ale dla takich widoków - warto :-)

Tutaj więcej do oglądania:
dawn Podiceps cristatus dawn


PS. A jak wróciłem do domu, to się okazało, że w mojej Łodzi też są uroczyska:
Staw Bielice

czwartek, 17 czerwca 2010

Tu byłem - kot (część druga)

a cat souvenir
a cat souvenir, originally uploaded by Hodowca.
Zabawa z kicią zaczęła się lekko wymykać spod kontroli...
(część pierwsza, sprzed roku - na fotce poniżej)
cat scratch

piątek, 11 czerwca 2010

"Strzeż się pociągu"

Od jakiegoś czasu miałem zamiar przybliżyć Wam na łamach tego fotobloga znakomity, moim zdaniem, zbiór opowiadań Jacka Sawaszkiewicza "Z moim tatkiem". Jest to kilkadziesiąt króciutkich historyjek, wykpiwających absurdy PRL-u. Dla młodszych czytelników niektóre opowiadania mogą się wydać - na szczęście! - zbyt abstrakcyjne i niezrozumiałe. Inne jednak do dziś zaskakują swoją aktualnością, niestety.

Parafrazując motto tego bloga, każde zdjęcie może mieć swoje opowiadanie. Postanowiłem wykonać ilustrowaną wersję "Z moim tatkiem", oczywiście ilustrowaną moimi zdjęciami. Niektóre z nich, tak jak to dzisiejsze, zrobiłem już kiedyś, i teraz tylko czekają na publikację. Inne są jeszcze w sferze planów, mniej lub bardziej konkretnych. Ale cykl właśnie rozpocząłem i mam nadzieję kontynuować go w miarę regularnie. A będzie co kontynuować, bo opowiadań jest ze czterdzieści.

Postanowiłem zacząć od tekstu "Ostrzeżenie", traktującego o Polskich Kolejach Państwowych. Wprawdzie dzisiaj raczej nie grożą nam takie przygody, jakie spotkały głównych bohaterów, ale... kreatywność PKP w dziedzinie utrudniania życia pasażerom przewyższa chyba nawet wyobraźnię śp. autora tego tekstu. Miałem okazję przekonać się o tym dzisiaj, i to był właśnie impuls do zamieszczenia tego zdjęcia i opowiadania. Drodzy Czytelnicy, oto przed Wami Jacek Sawaszkiewicz po raz pierwszy:

"OSTRZEŻENIE"

Po wczasach spędzonych u cioci Lutki trzeba było wracać do domu. Umyśliliśmy w tym celu skorzystać z usług PKP.
- Kasa jest teraz w remoncie - poinformowała nas ciocia Lutka na dworcu. - Ale bilety bez kłopotów kupicie u konduktora. Remont kasy trwa ponad trzy lata, więc konduktorzy są już uprzedzeni o tym fakcie.
Dla zabicia czasu zajęliśmy się lekturą różnych dworcowych tabliczek z nakazami i zakazami. Najbardziej przypadła nam do gustu tabliczka opatrzona zdaniem: STRZEŻ SIĘ POCIĄGU.
- Od dawna się wystrzegam - powiedział tato. - Ale czasem człowiek jest zmuszony podjąć ryzyko podróży.
Z powodu jakiegoś błędu w rozkładzie pociąg przyjechał z opóźnieniem zaledwie półgodzinnym. Zatrzymał się za to jedynie na chwilkę. Tak że większość podróżnych nie zdążyła do niego wsiąść.
- Przynajmniej będziemy mogli szukać konduktora nie przepychając się w tłoku - skomentował tato.
Pana konduktora znaleźliśmy zamkniętego w przedziale pierwszej klasy. Leżał na boczku i odżywiał się intensywnie.
Ojciec dyskretnie zapukał do drzwi.
Pan machnął ręką, żeby mu nie przeszkadzać.
- Chcieliśmy kupić bilety! - zawołał tato.
Konduktor przerwał jedzenie, splunął na kartkę z napisem "Zarezerwowane", przykleił ją do szyby i zaciągnął zasłonkę. Stanęliśmy opodal.
- Poczekamy - postanowił ojciec. - Kiedyś się w końcu naje i wyjdzie.
Pan konduktor wyszedł po godzinie. Z punktu zwrócił się do nas.
- Kontrola biletów - oznajmił.
Uradowaliśmy się.
- Właśnie o to nam chodzi - rzekł tato. - Chcieliśmy kupić dwa bileciki.
Pan okazał zdumienie.
- Jedziecie na gapę? - spytał. - I na dodatek w pierwszej klasie? Będzie was to nielicho kosztować. Tatko uśmiechnął się kokieteryjnie.
- Nie będzie - sprostował. - Zapłacimy panu tylko za bilety. Bo myśmy wsiedli na tej stacji, gdzie jest kasa w remoncie.
Konduktor odpowiedział ojcu także uśmiechem. Tyle że mniej kokieteryjnym.
- Tam nikt nie zdążył wsiąść - dodał. - Wyglądałem przez okno.
- Myśmy zdążyli - powiedziałem. - Wskoczyliśmy w ostatnim momencie.
Pan znów okazał zdumienie.
- Wskoczyliście? - powtórzył. - Do jadącego pociągu? No to doliczymy do rachunku jeszcze ze dwie stówy.
- Nic pan nie doliczy - zaprzeczył ojciec. - Płacimy za sam przejazd.
Konduktor przestał się uśmiechać.
- W takim razie poproszę o pański dowodzik - zażyczył sobie. Tato wręczył mu dowód z ochotą. Pan konduktor zapisał coś w notesiku, zwrócił ojcu dokumenty, a następnie wrócił do swojego przedziału, żeby dokończyć sjestę.
- Pełna kultura - skonstatował tato, gdyśmy opuszczali pociąg. - Wystarczy się wylegitymować i zaraz dają człowiekowi spokój.
Spokoju ojcu jednak nie dali. Po kilkunastu dniach przyszło do nas urzędowe pismo. Później urząd wezwał ojca na pogawędkę. Jeszcze później otrzymaliśmy rachunek. Taki, że włos się jeżył.
Tato przez cały tydzień chodził jak struty i wyrzekał na kolej.
Chyba niesłusznie. Przecież Kolej wyraźnie go ostrzegała.

A teraz ja. Również umyśliłem skorzystać z usług PKP. Jednak dzisiejsze PKP to nie to samo co trzydzieści lat temu. Rozmnożyło się, niczym głowy antycznej Hydry, na szereg odrębnych spółek, które same sobie sterem, żeglarzem i pociągiem. Ja... ja chciałem jedynie nabyć bilet na osobowy do Malborka z przesiadką w Toruniu Głównym. Ale dwa pociągi - to dwie spółki, dwa bilety, dwie opłaty, i dwie kasy. Dwie różne kasy. Przy czym jedna z nich była wieczorem już nieczynna. I to na największym dworcu w Łodzi. Na drugim co do wielkości zresztą również. Okazało się bowiem, że w Toruniu mam przesiadkę na pociąg tamtejszej prywatnej spółki "pisisi" (PCC), na który kupić bilet w Łodzi jest niełatwo. Przynajmniej po 19:30, bo o tej godzinie zamykają się niebieskie kasy biletowe. Nigdy nie zwracałem uwagę na kolor kas, co jak się okazuje było sporym błędem! Otóż bilet na pisisi kupicie tylko w kasach niebieskich. W pozostałych, bezbarwno-pomarańczowych, możecie kupić wszelkie pozostałe typy biletów, które w moim przypadku miały jedną zasadniczą wadę - były ze dwa razy droższe.

Efekt jest taki, że bilet na pisisi muszę kupić albo jutro rano (gdy otworzą niebieską kasę), albo na miejscu w Toruniu. O efektach tego przedsięwzięcia poinformuję jak już dojadę na miejsce. O ile PKP nie zaskoczy mnie ponownie swoją "kreatywnością inaczej" ;-)

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Łyk baroku w Łęczycy


baroque, originally uploaded by Hodowca.

Klasztor Bernardynów w Łęczycy to typowy przykład świątyni barokowej. Z zewnątrz jest szary i wręcz nieciekawy, ale wystarczy wejść do środka... Przepych i bogactwo zdobień wręcz przytłaczają. Wyobrażam sobie, jakie wrażenie musiało to robić na prostych ludziach w XVII czy XVIII wieku. Ja sam wywaliłem oczy z zachwytu, gdy tylko spojrzałem na wnętrze z góry, z miejsca gdzie są organy.

Wyobraźcie sobie teraz jeszcze koncert chóru, śpiewającego tam w dole piękne religijne pieśni... Można się wzruszyć i zapomnieć :-)

Jednym słowem - zaglądajcie do barokowych kościołów do środka. Warto!